Xzyxz: Dzień 1
Wszędzie było ciemno. Czułam pod
sobą miękką trawę i słodki zapach fioletowych żonkili. Tylko wywąchałam jeszcze
jakiś inny zapach… morska bryza, świeżo skoszona trawa, powietrze po konkretnej
burzy…
Nagle zorientowałam się czemu jest
tak ciemno. Miałam zamknięte oczy! Ja genialna… Uchyliłam delikatnie powieki .
Zobaczyłam niebo. Ale zaraz… po chwili niebo skurczyło się do dwóch punktów,
które okazały się parą niesamowicie niebieskich oczu. Zamrugałam kilkukrotnie,
i do oczu dołączyła twarz… znajoma twarz.
- Mogę wiedzieć, co wy tutaj
robicie? – Zapytał… Alex! Zaraz, on potrafi powiedzieć całe zdanie?!
- Alex! Ja… My… ehm… - Wyjąkałam
rumieniąc się. Jego twarz od mojej dzieliły centymetry… Chłopak podniósł się.
Jeszcze trochę skrępowana wstałam. Rany, to Alex tak pachniał? Jak rany,
nieźle! Ciekawe czego używa…
- Co wy robicie w Xzyxz?! Jak się tu
dostałyście? – Alex podszedł do Zoe, która też się obudziła.
- Jakim Xzyxz? – Zapytałyśmy
jednocześnie.
- To… Wy tutaj nie weszłyście
specjalnie? – Zdziwił się.
- Ale gdzie? My tylko poszłyśmy się
przejść, popływałyśmy w rzece, nawąchałyśmy się kwiatów i zemdlałyśmy… -
Wyjaśniła Zoe.
- Cholerne kwiaty! Mówiłem, żeby je
ściąć! – Wybuchł Alex. – A, i jest mały problem. To są Florum Mutabilitate, co znaczy
mniej-więcej „kwiaty przejścia”. Utknęłyście tu. Tak jak ja. Jestem tu już od trzech
miesięcy… Nie wiem jak wrócić. Te kwiaty nie działają w drugą stronę.
- Ale jak to? Rozmawiałam z tobą
dzisiaj na korytarzu… - Zdziwiłam się.
- Dla mnie to było trzy miesiące
temu. Chyba czas tu płynie inaczej… - Wzruszył ramionami Alex.
- Uff, czyli nie przetrzymam książek
– Odetchnęła z ulgą Zoe.
- Co?! Utknęłyśmy niewiadomo gdzie…
- W Xzyxz – Wszedł mi w słowo Alex.
- A ty się przejmujesz durnymi
książkami?! – Wrzasnęłam.
- Starałam się rozładować napięcie…
- Westchnęła Zoe. Pokręciłam głową ze złością.
- Eh… Chodźcie. Zaprowadzę was do
wioski… - Mruknął Alex i odszedł w sobie tylko znaną stronę.
- On się chyba nie ucieszył… -
Szepnęła mi do ucha Zoe. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się. Perspektywa
podokuczania mu trochę poprawiła mi nieco humor.
- Ruszcie się! Zaraz się ściemni, a
ja nie mam zamiaru przebywać tu po zmroku. – Krzyknął przez ramię. Podbiegłyśmy
do niego.
- A czemu? – Zapytałam
- Bo robi się niebezpiecznie –
Mruknął. No nie! On znów wraca do tego debilnego zwyczaju! A już było tak
dobrze… W ciągu ostatnich 10 minut powiedział więcej niż przez pół semestru!
- A co się dzieje? – Wkurzałyśmy go
z Zoe.
- Gówno. Ruszcie się – Warknął i
zamilkł.
- Oj, no powiedz! Wilki?
Niedźwiedzie? Pająki? – Przeraziłam się.
- Tak. Pająki, na których jeżdżą
wilki wielkości niedźwiedzi – Powiedział i przyspieszył.
- Debil! – Powiedziała Zoe i
przyspieszyłyśmy. A jeśli tu faktycznie coś takiego jest? Trzymałyśmy się razem
i praktycznie biegłyśmy za Aleksem. – Poczekaj na nas!
Nagle tuż koło mojej głowy
przeleciała strzała. Wbiła się w drzewo i jeszcze przez chwilę wibrowała.
Otworzyłam usta ze zdumienia.
- BIEGIEM!!! – Wrzasnął Alex i
puścił się pędem. Ta strzała mogła mnie zabić! Była tuż obok mnie! A jakbyśmy
szły wolniej? Albo jakbym ja się zmęczyła i zwolniła? Mogłam zginąć!!!
- Ahri! Rusz się! – Zoe złapała mnie
za rękę i pobiegłyśmy. Dżisass!
- Szy… - Alex nie zdążył dokończyć,
bo liany (liany?! W lesie liściastym?!) oplotły mu kostki i upadł na ziemie
jedząc trawę. Zaczął kląć i kopać, wyrywać się, ale roślina oplotła go i
zaczęła dusić. Zoe wyjęła scyzoryk i chciała odpiłować liany, ale zaraz została
pochwycona i powieszona związana na drzewie.
- Hej! – Chciałam pomóc Aleksowi, bo
był najbliżej, ale jedna z lian podniosła się (?!) i złapała mnie za przegub.
Zaczęłam się wyrywać, i roślina zdarła ze mnie bluzę. Nagle wszystko się
zatrzymało. Liany opadły uwalniając Aleksa i Zoe. Z krzaków wyszły wysokie,
smukłe postacie.
Pierwsza postać, ta najwyższa,
podeszła do mnie. Potem przyłożyła pięści do klatki piersiowej i pochyliła
głowę.
- Bądź łaskawa wybaczyć, wybrana.
Nie znaliśmy twej tożsamości – Odezwał się, bo bez wątpienia to był facet,
cichym i melodyjnym głosem. Zaraz… jak on mnie nazwał?! Postacie za nim
powtórzyły ten sam gest. Czy oni mi się kłaniali?
- Wow – Wykrztusiłam. Mężczyzna zerknął na mnie.
- Ahri. To są elfy – Syknął mi do
ucha Alex, stając obok mnie.
- Nazywam się Shul ’oldie. Jestem
wodzem tej grupy. Prosimy o wybaczenie a atak, ale ostatnio coraz więcej osób
kręci się koło Florum Mutabilitate. To są święte
kwiaty mojej rasy. Nie możemy pozwolić na takie bluźnierstwo. – Odezwał się ponownie
mężczyzna, tym razem patrząc mi w oczy.
- Będzie wam wybaczone – Zaczęłam
(ma się te pomysły!) – Jednak proszę o informację.
- Co tylko rozkażesz, wybrana –
Zapewnił Shul (nie pamiętam drugiej części).
- Na jakiej zasadzie działają te
kwiaty? Skoro dzięki nim można się tu dostać z innego świata, jak można wrócić?
– Zapytałam elfa.
- Wybacz, pani, ale nie znamy
odpowiedzi. Może Arogh zna. – Odpowiedział Shul.
- Kto to jest Arogh? – Zapytała Zoe.
Elf puścił jej pytanie mimo uszu.
- Odpowiedz – Powiedziałam.
- Arogh to smok zamieszkujący góry
Xaron. Wie co było, jest, i będzie. – Powiedział Shul.
- Nie dobrze – Powiedział cicho Alex
wskazując na słońce.
- Jak się nazywa wioska do której
nas prowadziłeś? – Szepnęłam.
- Wasne – Odpowiedział.
- Prosimy o eskortę do wioski Wasne
– Powiedziałam głośno do elfa.
- Co tylko rozkażesz, wybrana. –
Grupa elfów otoczyła nas i ruszyliśmy. Po pół godzinie zapadły egipskie
ciemności. Poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Potem za drugą. To chyba Zoe.
- Popatrz – Usłyszałam głos Aleksa
po prawej. Nagle liście drzew rozbłysły blaskiem, zupełnie jak miniaturowe
latarnie… Okazało się, że za lewą rękę trzymała mnie Zoe, a za prawą… Alex.
Zaczerwieniłam się i wyplątałam rękę z uścisku.
Te drzewa były niesamowite! Take…
piękne! Aż mi dech zaparło. Liście miały kształt grotu strzały, która omal mnie
nie zabiła (a może to strzała miała kształt liścia?). Świeciły delikatnym
pomarańczowym blaskiem, i rozświetlały leśną ścieżkę. Zobaczyłam, że między
gałęziami kryją się ptaki. Wyglądały trochę jak feniksy. A właściwie, dokładnie
jak feniksy. Jeden z nich wzleciał w górę, i okazało się, że to naprawdę są
feniksy. Jego skrzydła płonęły, a był wielkości orła bielika. Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Był taki
piękny! Wydał skrzek jak ptak z Harrego Pottera, a potem odleciał w noc.
- Musimy już iść, pani. Feniksy to
nie jedyne istoty zamieszkujące Las – Powiedział Shul. W sumie, to on był
całkiem przystojny, tylko dla mnie za stary. Wyglądała na 20-25 lat. Miał
granatowe włosy za ramiona, fioletowe oczy i uroczy uśmiech. Co chyba
oczywiste, bo jest elfem, miał szpiczaste uszy. Pewnie był łamaczem kobiecych
serc w swoim plemieniu.
Pokiwałam głową, i przyspieszyliśmy.
Ja oczywiście, łamałam każdą napotkaną gałązkę, szeleściłam liśćmi na ścieżce,
a w ogóle. W sumie, to Zoe nie była lepsza. Ona się wywaliła na pierwszym
korzeniu. Miałam mały ubaw… no, dobra, może nie mały… Alex chyba też się
uśmiechnął pod nosem.
Nagle coś zaszeleściło w krzakach.
Słowo, to nie moja wina! Zrobiłam to nieświadomie! Tak… impulsywnie!
Przestraszyłam się, i tak trochę… złapałam Aleksa za rękę. Ale niechcący!
Elfy otoczyły nas i wyciągnęły łuki
i krótkie miecze. Staliśmy tak z dziesięć minut. Kiedy elfy już zaczęły się
rozluźniać, z między drzew wyskoczyły dziwne istoty. Miały świńskie ryje (nie
przesadzam), małe oczka, sterczące na boki gigantyczne uszy, metr dwadzieścia
wzrostu i kępkę siwych włosów na czubku głowy. Aż się niedobrze robiło – i do
tego śmierdziały zgniłą rybą. Fu!!!
- Gorgnoty! – Krzyknął Shul mierząc
z łuku do pierwszego. Strzała trafiłą go prosto w oko. Ble… Nasze elfy dzielnie
strzelały i walczyły z tymi tam, gonomotami, czy jakoś tak, ale one miały
przewagę liczebną. W chwili, kiedy
pierwszy elf zginął,
nie zaprzeczam, przeraziłam się. Jeden z gnomotów zamachnął się na mnie mieczem
który miał, Zdążyłam się uchylić, jednak ostrze musnęło moje ramię.
Zignorowałam to, i złapałam pierwszą
gałąź która leżała niedaleko mnie i zdzieliłam nią gnomota w głowę. Coś
nieprzyjemnie chrupnęło, i to coś padło na ziemie. W sumie to nie było takie
trudne… Zamachnęłam się na kolejnego, jednak z nim nie poszło tak łatwo.
Uratował mnie jednak Shul, odpychając z linii cięcia i odpierając cios. Alex
zabrał miecz martwemu elfowi i przebił gnomota na wylot. Skrzywiłam się z
niesmakiem, kiedy z mlaśnięciem wyrwał miecz z ciała kreatury. Bueh… Puszczę
pawia.
Odetchnęłam z ulgą. Było mi gorąco,
ale to chyba przez adrenalinę czy coś tam. Elfom udało się wygrać, jednak
straciły pięciu braci. Shul był wściekły. Jednak po chwili zdążył się opanować.
- Czy ktoś został ranny? – Zawołał.
Mnie w sumie tylko drasnął, to nic poważnego. Tylko skaleczenie. – Na pewno?
Żadnych ran? Wybrana, czy ty i twoi towarzysze – Ostatnie słowo wypowiedział
wręcz z pogardą. – Nie zostaliście skaleczeni?
Nagle poczułam tak okrutny ból, że
nie jestem z stanie go opisać. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Ból
wręcz rozrywał mnie od środka, sprawiał, że nie mogłam myśleć. Zdołałam tylko
jęknąć z złapać się za ramię. Nie miałam siły utrzymać się na nogach, nawet
krzyczeć czy płakać z bólu. Miałam wrażenie jakby ktoś wbijał mi w ramię
rozgrzane do białości igły. Chciałam tylko krzyczeć DOŚĆ! Jednak nie miałam możliwości
wydobyć z siebie głosu. Każdy głos odbijał się w mojej głowie jak grzmot.
Dźwięki bolały jak uderzenie młotka. W końcu ból osiągnął krytyczny punkt i z
radością straciłam przytomność.
- Cisza! – Krzyknął ktoś budząc
mnie. Jęknęłam cicho, czując tępy ból w lewym ramieniu. Zamrugałam powoli i
uchyliłam oczy. Zobaczyłam nad sobą jakąś staruszkę. Uniosłam się na zdrowej
ręce i rozejrzałam.
Byłam w jakiejś drewnianej chatce.
Nad sobą miałam słomiany dach, pod sobą stary materac wypchany słomą, pod sobą
spróchniałe drewniane deski. Ściany też były ze spróchniałych desek. Pewnie
jestem w jakiejś staroświeckiej jednoizbowej chatce. Prócz posłania na którym
leżałam, był tu jeszcze stół z dwoma krzesłami, dziura w rogu o której wolę nie
myśleć, wielka miska (chyba to się nazywało balia) oraz jakieś staroświeckie
biurko z kałamarzem i piórem. Masakra!
W rogu pomieszczenia stał Shul.
Nigdzie nie było Zoe i Aleksa. Przyjrzałam się staruszce. Była pomarszczona,
miała trzy zęby na krzyż, rzadkie białe włosy, i pachniała jakby nigdy nie
widziała prysznica. No, i miała szpiczaste uszy, więc to była chyba jakaś
rodzina Shula. Uśmiechnęła się do mnie, pokazując, że ma jeszcze mniej zębów
niż sądziłam.
- Obudziła się. Dobrze. Ona pije –
Pokazała mi kubek z podejrzanie mętną wodą. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo
jestem spragniona. Nie zważając na to, że woda miała kiepski smak, wypiłam
wszystko. – Dobrze. Jak czuje?
- Ramie mnie już prawie nie boli –
Uśmiechnęłam się.
- Ramie nie boli to oczywiste! Sara
się zajęła, to nie boli! Ale jak ty się czuje, nie twoje ramie? – Ciekawe czemu
ta staruszka tak dziwnie mówi. A co dziwniejsze – dlaczego Shul mówi w moim
języku?
- Czuję się dobrze – Powiedziałam
siadając.
- Szybko siada. Silna dziewczyna.
Siła jej potrzebna w przyszłości. – Staruszka pokiwała głową.
- Niby do czego? – Zdziwiłam się.
- Dowie się. Przyszłość niedaleka. –
Staruszka wstała, poklepała Shula po ramieniu (co dość komicznie wyglądało) i
wyszła.
- Gdzie moi towarzysze? – Chyba ten
świat źle na mnie wpływa! Już zaczynam mówić inaczej!
- Odpoczywają. Wybacz mi, wybrana.
Byłaś pod moją opieką, a ja zawiodłem. To przeze mnie zostałaś ranna.
Powinienem zostać wygnany z plemienia i do końca mojego marnego żywota płacić
cenę w samotności.
- Spokojnie. Zaprowadź mnie do Zoe i
Aleksa, a zapomnimy o tym incydencie. – Skąd ja znam takie słowa?
- Nie mogę się na to zgodzić. Muszę
zapłacić za swoją zbrodnie.
- Zaprowadź mnie i moich przyjaciół
do Wasne. A kiedy będziemy potrzebowali pomocy, zjawisz się. Tak spłacisz swój
dług.
- Co rozkażesz. Zawsze, i wszędzie.
– Powiedział i pomógł mi wstać. Odrobinę zakręciło mi się w głowie. Pomasowałam
chore ramię. Nagle stwierdziłam, że coś jest nie rak. Zerknęłam na skórę i
otworzyłam usta ze zdumienia. Czy… Ja… Mam… Tatuaż?! Blizna była poziomą kreską
w pentagramie na moim ramieniu. Wariaci! Kto do cholery tatuuje dzieci?! -
Czy coś się stało?
- Tego tu
nie było – Wskazałam na pentagram.
-
Oczywiście, że było! Od zawsze. To jest znamie wybranej. Wcześniej tylko było
niewidoczne dla niemagicznego oka. Teraz jest widoczne dla wszystkich. – Mama
mnie zabije. Wypatroszy mnie, i wypali tatuaż. Ja nie chcę umierać! Jeszcze nie
miałam nigdy chłopaka!
- Mhm… - Westchnęłam i powlokłam się
za Shulem. W sumie, ten pentagram nie jest taki zły… Zawsze chciałam zrobić
sobie tatuaż, choć może nie koniecznie gwiazdkę w kółku. Bardziej wilka
wyjącego do księżyca, albo może smoka? Albo jaszczurkę na kostce… Możliwości
jest wiele. Ale mogło być gorzej. Dużo gorzej.
- Ahri! – Podbiegła do mnie Zoe i
uściskała. – Wiesz jak się martwiłam?!
- Wiem, wiem. Boli! – Jęknęłam,
kiedy zaczęły mi trzeszczeć żebra od jej uścisku.
- Sorry. Jak się czujesz? – Zapytała
uśmiechając się. – Ej, nie mówiłaś mi, że masz tatuaż!
- Właśnie się o tym dowiedziałam. –
Mruknęłam. - Która godzina?
- Przeliczając na nasz czas 8 rano.
– Westchnął Alex.
- Ja tyle spałam?! – Zdziwiłam się.
- Wiesz co się tutaj działo?! W
lesie padłaś na ziemie i dostałaś drgawek, zrobiłaś się cała blada. Shul coś ci
wsadził w usta, żebyś sobie nie odgryzła języka i pobiegli do swojej wioski.
Ledwo za nimi nadążyliśmy, biegli jakby mieli torpedy w tyłkach. Potem cię
zamknęli u jakiejś staruchy i kazali czekać. Zdajesz sobie sprawę, co my przeżywaliśmy?! – Nawrzeszczała na mnie
Zoe.
- My? – Uniosłam brwi i spojrzałam
na Aleksa. – Przepraszam, ale to nie moja wina.
- A kto się do jasnej cholery pchał
z gałęzią na uzbrojone gorgnoty?! – Wybuchła Zoe.
- Przepraszam, że wam przeszkadzam w
tej porywającej kłótni, ale jeśli nie chcemy znów wracać po ciemku, to
powinniśmy się zbierać. Wy chyba możecie się kłócić do wieczora – Wtrącił się
Shul.
- Wrócimy do tego tematu – Zagroziła
Zoe i ruszyła za Shulem do Wasne.
Pieknie piszesz. Ale przecież ty już to wiesz :)
OdpowiedzUsuń