Muzyka

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Roz. 3



 Roz. 3

Alex

          
            Pewnie nikt się nie spodziewał, że ja też będę pisał. Ale (tam, tam, tatam!) Alex zaczął pisać dziennik. W sumie sam nie chciałem, ale pan Dic i dziewczyny mnie namówili (czytaj: zmusili). To, hm, zaczynamy…

            Shul’odie zaprowadził nas do stajni, gdzie były najdziwniejsze konie, jakie w ŻYCIU widziałem. Miały rogi (!) jak jelenie, ogony w kolorze tęczy (!!), normalnie jeszcze im tylko skrzydeł brakowało.
            - Ja na to nie wejdę – Oświadczyłem. Ahri wskoczyła na konia z fioletową grzywą, a Zoe dosiadała klaczy z pomarańczową. Kto zgadnie co mi zostało? No? Zgadza się, różowy! Shul przewrócił oczami i zsiadł z czerwonego konia.
            - Masz – Oddał mi wodze. Skinąłem głową dziękując, po czym jednym susem znalazłem się w siodle. Zoe zamieniła się końmi ze Shulem i ruszyliśmy.
            Nie wiem ile jechaliśmy w ciszy, którą przerywało tylko rytmiczne odgłosy końskiego marszu. Ahri i Zoe jechały z tyłu, rozmawiając cicho.
            - Shul, o co chodzi z tą wybraną? – Zapytałem podjeżdżając do niego.
            - Nie wolno mi z tobą rozmawiać – Odparł elf. – Chyba, że z rozkazu wybranej.
            - Ej! Ahri! Każ mu ze mną rozmawiać! – Krzyknąłem.
            - Shul, pogadaj z Aleksem! Pewnie czuje się samotny!– Odkrzyknęła, po czym pokazałem jej środkowy palec, na co ona wystawiła język. Ale to dziecinne…
            - Uff, już mnie trochę męczą te wieczne zakazy mojej rasy – Westchnął Shul. – O Co się pytałeś?
            - O co chodzi z tym, że Ahri jest Wybraną?
            - Kiedyś do Xzyxz przybyła kobieta. Ileś-tam-razy-prababcia Ahri. Tylko, że wtedy trwała tu wojna. Na początku był to tylko mała kłótnia, tylko między nami i gorgnotami, ale potem przerodziło się to w prawdziwą wojnę, kiedy dołączyły do nas inne rasy. Sabina, bo tak się owa kobieta nazywała, tak jak wy szła lasem w stronę Wasne, gdy zaatakowały ją gorgnoty. Santander, mój przodek uratował ją, a ona w ramach spłaty długu, odpowiedziała się po naszej stronie. Santander natomiast przyrzekł, że on, i jego potomkowie będą oddawać życie za jej ród. Podczas wojny, on i Sabina zostali wysłani na misję zwiadowczą do Ściany Jaskiń, miejsca na terenie wroga. Poprzedni zwiadowca wyczuł tam duże złoża magii, jednak sam bał się tam wejść. Zaprowadził ich do Ściany, i wrócił, ale on jest mało istotny. Sabina i Santander weszli do jednej z jaskiń, z której aż promieniowało magią. Dziewczyna kazała mu zostać, i sama weszła do jaskini. – Shul zaczerpnął głośno powietrza i podjął opowieść. – Santander czekał na nią cały dzień i noc. Kiedy zaczynało świtać, zlekceważył jej zakaz, i martwiąc się o podopieczną, ale też przyjaciółkę, wszedł do jaskini. To, co tam zobaczył przerosło jego oczekiwania. Sabina leżała bez życia na jakimś ołtarzu, a wokół niej kręciła się postać w czarnej szacie. Santander bez rozmysłu zaatakował ją, myśląc że złożyła w ofierze jego przyjaciółkę. Nie wiedział, że atakuje Mrocznego Maga…
            - Kto to Mroczny Mag? – Zapytałem wchodząc mu z słowo. Spojrzał na mnie krzywo.
            - W moim plemieniu uczą trzech głównych zasad: Nie przerywać opowieści, szanować starszych i zachować pytania na później. – Przyznaję, trochę się skuliłem pod wzrokiem elfa. Ale ten tylko westchnął – Ale skoro już spytałeś… W Xzyxz są trzy rodzaje magii: Magia Światła, Magia Mroku, i Magia Ognia. Każda Magia ma swoich… hmm… jakby to nazwać… wyznawców? Tak, to dobre słowo. Każda Magia ma jedną rasę, która posługuje się daną magią o wiele bieglej niż inne. Na przykład, Magią Światła, zajmujemy się my, elfy. Magią Mroku władają Żywe Cienie, prastara rasa, której od dawna nie widziano, ale wszyscy się ich boją. Magię Ognia czczą ludzie: między innymi ci z Wasne. Nie każdy człowiek jest obdarowany, właściwie rzadko się to zdarza. Magia Ognia jest najtrudniejszą do opanowania. Każda Magia wybiera swojego triumfatora, kogoś, przez kogoś może przemawiać. Moc Magów jest obrośnięta wręcz legendą. Mówią, że Mag Ognia jest w stanie sprawić, że cały wielki Las Dusz stanie w ogniu, od którego wyparuje Jezioro Oko Węża. Mroczny Mag może zgasić słońce, a Mag Światła, stworzyć coś z niczego. Nikt nie wchodzi im w drogę. Mogę już kontynuować opowieść?
            - Tak, jasne – Wzruszyłem ramionami. Zaczynało się robić ciekawie, a ta moc magów jest zajebista.
            - Na czym to ja…
            - Santander zaatakował Mrocznego Maga.
            - Ach, no tak. Santander nie wiedział, że atakuje Mrocznego Maga. Mag zaatakował go, i omal nie zabił. Zrobiłby to, gdyby nie Sabina. Została ona bowiem obdarzona Magią Światła. Wstała z ołtarza i stanęła w obronie przyjaciela, a ich moce zwarły się ze sobą. Walczyli przez dziesięć dni i dziesięć nocy. Dołączyliśmy do nich jako wojownicy, toczyliśmy jeszcze wiele bitew z gorgnotami. Dopiero Mag Ognia i ludzka armia przerwał wojnę między nami, gdyż owa wojna zaczynała powoli niszczyć świat. Odgrodził walczących murem ognia, aż do samego nieba. Gdyby nie on, świat przestał by istnieć. – Zamilkł. Czekałem jakiś czas, aż podejmie opowieść. Ale on milczał, patrzył tylko w dal. W końcu nie wytrzymałem.
            - I co było dalej? – Mój koń szarpnął łbem i zarżał donośnie. Dziewczyny podjechały obok mnie.
            - Co było gdzie? – Zapytała Zoe głaszcząc konia po szyi.
            - Zapytałem Shula o co chodzi z Wybraną. – Mruknąłem niechętnie, bo przerwały ekstra historię.
            - O ekstra. Opowiedz. – Ahri uśmiechnęła się.
            - No, więc… Kiedyś do Xzyxz przybyła kobieta… - Zaczął od nowa Shul.
            - To była wielerazyprababcia Ahri, miała na imię Sabina, zaatakowały ją gorgnoty, Santander, przodek Shula, ją uratował, przysiągł jej chronić, byli na misji zwiadowczej, Sabina leżała na ołtarzu, koło niej kręcił się Czarny Mag, Santander chciał ją uratować, mag mało go nie zabił, Sabina się obudziła, uratowała Santandera, była wojna, przerwał ją Mag Ognia. – Streściłem.
            - Imponujące – Shul uniósł brwi. – Pół godziny opowiadania w jednym zdaniu.
            - Opowiadaj dalej – Jęknąłem.
            - Ooo, Alex się zaciekawił – Zaśmiała się Zoe. Zignorowałem ją, i popatrzyłem wyczekująco na elfa.
            - Nie wiem co to ten Mroczny Mag i w ogóle, ale potem popytamy, teraz posłuchajmy – Uśmiechnęła się Ahri i podjechała na prawą stronę Shula, żeby lepiej słyszeć.
            - Skończyłem na Magu Ognia, który rozdzielił walczących. Jednak, Mroczny Mag przebił się przez zasłonę ognia, po czym cisnął w niczego niespodziewającą się Sabinę. Był to śmiertelny cios. Jednak, w ostatnich chwilach życia, rzuciła klątwę. Brzmiała ona: Gdy za tysiąc lat na moim miejscu stanie moja córka, nie waż się popełnić tego samego błędu. Jeśli to zrobisz, umrzesz. Strzeż się, albowiem twoja magia obróci się przeciwko tobie, a Syn Ognia zniszczy twą duszę. Może wtedy Xzyxz zazna spokoju. Od tamtej pory Mag Mroku żył w ciągłym strachu przed Jej przybyciem. Aż w końcu, porzucił strach, gdyż odnalazł to, czego szukał. Zaklęcie, które uczyni go nieśmiertelnym. I tak to się zaczęło. Mag wiedział, że termin tysiąca lat się zbliża, więc rozpoczął wojnę. Myślał, że jeśli oszuka przeznaczenie, mrok zatriumfuję nad Światłem i Xzyxz pogrąży się w chaosie.
            - To koniec? A gdzie happy end? – Zdziwiła się Zoe.
            - Nie ma happy endu, bo to nie koniec historii. To wszystko przed nami. - Skwitował Shul pośpieszył konia. Ja odjechałem trochę do tyłu, a on opowiadał Ahri i Zoe historię od początku. Mniej-więcej tak wyglądała nasza podróż do Wasne.

________________________________________________________________________________

Wybaczcie, że tak krótko, ale zupełnie mi nie idzie pisanie "oczami" Aleksa. Zwyczajnie nie rozumiem facetów... znacie jakieś książki, które są prowadzone pamiętnikiem z perspektywy nastolatka? Coś w stylu Percy Jackson?

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Roz. 2 Ahri



Xzyxz: Dzień 1
                         
            Wszędzie było ciemno. Czułam pod sobą miękką trawę i słodki zapach fioletowych żonkili. Tylko wywąchałam jeszcze jakiś inny zapach… morska bryza, świeżo skoszona trawa, powietrze po konkretnej burzy…
            Nagle zorientowałam się czemu jest tak ciemno. Miałam zamknięte oczy! Ja genialna… Uchyliłam delikatnie powieki . Zobaczyłam niebo. Ale zaraz… po chwili niebo skurczyło się do dwóch punktów, które okazały się parą niesamowicie niebieskich oczu. Zamrugałam kilkukrotnie, i do oczu dołączyła twarz… znajoma twarz.
            - Mogę wiedzieć, co wy tutaj robicie? – Zapytał… Alex! Zaraz, on potrafi powiedzieć całe zdanie?!
            - Alex! Ja… My… ehm… - Wyjąkałam rumieniąc się. Jego twarz od mojej dzieliły centymetry… Chłopak podniósł się. Jeszcze trochę skrępowana wstałam. Rany, to Alex tak pachniał? Jak rany, nieźle! Ciekawe czego używa…
            - Co wy robicie w Xzyxz?! Jak się tu dostałyście? – Alex podszedł do Zoe, która też się obudziła.
            - Jakim Xzyxz? – Zapytałyśmy jednocześnie.
            - To… Wy tutaj nie weszłyście specjalnie? – Zdziwił się.
            - Ale gdzie? My tylko poszłyśmy się przejść, popływałyśmy w rzece, nawąchałyśmy się kwiatów i zemdlałyśmy… - Wyjaśniła Zoe.
            - Cholerne kwiaty! Mówiłem, żeby je ściąć! – Wybuchł Alex. – A, i jest mały problem. To są Florum Mutabilitate, co znaczy mniej-więcej „kwiaty przejścia”. Utknęłyście tu. Tak jak ja. Jestem tu już od trzech miesięcy… Nie wiem jak wrócić. Te kwiaty nie działają w drugą stronę.
            - Ale jak to? Rozmawiałam z tobą dzisiaj na korytarzu… - Zdziwiłam się.
            - Dla mnie to było trzy miesiące temu. Chyba czas tu płynie inaczej… - Wzruszył ramionami Alex.
            - Uff, czyli nie przetrzymam książek – Odetchnęła z ulgą Zoe.
            - Co?! Utknęłyśmy niewiadomo gdzie…
            - W Xzyxz – Wszedł mi w słowo Alex.
            - A ty się przejmujesz durnymi książkami?! – Wrzasnęłam.
            - Starałam się rozładować napięcie… - Westchnęła Zoe. Pokręciłam głową ze złością.
            - Eh… Chodźcie. Zaprowadzę was do wioski… - Mruknął Alex i odszedł w sobie tylko znaną stronę.
            - On się chyba nie ucieszył… - Szepnęła mi do ucha Zoe. Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się. Perspektywa podokuczania mu trochę poprawiła mi nieco humor.
            - Ruszcie się! Zaraz się ściemni, a ja nie mam zamiaru przebywać tu po zmroku. – Krzyknął przez ramię. Podbiegłyśmy do niego.
            - A czemu? – Zapytałam
            - Bo robi się niebezpiecznie – Mruknął. No nie! On znów wraca do tego debilnego zwyczaju! A już było tak dobrze… W ciągu ostatnich 10 minut powiedział więcej niż przez pół semestru!
            - A co się dzieje? – Wkurzałyśmy go z Zoe.
            - Gówno. Ruszcie się – Warknął i zamilkł.
            - Oj, no powiedz! Wilki? Niedźwiedzie? Pająki? – Przeraziłam się.
            - Tak. Pająki, na których jeżdżą wilki wielkości niedźwiedzi – Powiedział i przyspieszył.
            - Debil! – Powiedziała Zoe i przyspieszyłyśmy. A jeśli tu faktycznie coś takiego jest? Trzymałyśmy się razem i praktycznie biegłyśmy za Aleksem. – Poczekaj na nas!
            Nagle tuż koło mojej głowy przeleciała strzała. Wbiła się w drzewo i jeszcze przez chwilę wibrowała. Otworzyłam usta ze zdumienia.
            - BIEGIEM!!! – Wrzasnął Alex i puścił się pędem. Ta strzała mogła mnie zabić! Była tuż obok mnie! A jakbyśmy szły wolniej? Albo jakbym ja się zmęczyła i zwolniła? Mogłam zginąć!!!
            - Ahri! Rusz się! – Zoe złapała mnie za rękę i pobiegłyśmy. Dżisass!
            - Szy… - Alex nie zdążył dokończyć, bo liany (liany?! W lesie liściastym?!) oplotły mu kostki i upadł na ziemie jedząc trawę. Zaczął kląć i kopać, wyrywać się, ale roślina oplotła go i zaczęła dusić. Zoe wyjęła scyzoryk i chciała odpiłować liany, ale zaraz została pochwycona i powieszona związana na drzewie.
            - Hej! – Chciałam pomóc Aleksowi, bo był najbliżej, ale jedna z lian podniosła się (?!) i złapała mnie za przegub. Zaczęłam się wyrywać, i roślina zdarła ze mnie bluzę. Nagle wszystko się zatrzymało. Liany opadły uwalniając Aleksa i Zoe. Z krzaków wyszły wysokie, smukłe postacie.
            Pierwsza postać, ta najwyższa, podeszła do mnie. Potem przyłożyła pięści do klatki piersiowej i pochyliła głowę.
            - Bądź łaskawa wybaczyć, wybrana. Nie znaliśmy twej tożsamości – Odezwał się, bo bez wątpienia to był facet, cichym i melodyjnym głosem. Zaraz… jak on mnie nazwał?! Postacie za nim powtórzyły ten sam gest. Czy oni mi się kłaniali?
            - Wow – Wykrztusiłam.  Mężczyzna zerknął na mnie.
            - Ahri. To są elfy – Syknął mi do ucha Alex, stając obok mnie.
            - Nazywam się Shul ’oldie. Jestem wodzem tej grupy. Prosimy o wybaczenie a atak, ale ostatnio coraz więcej osób kręci się koło Florum Mutabilitate. To są święte kwiaty mojej rasy. Nie możemy pozwolić na takie bluźnierstwo. – Odezwał się ponownie mężczyzna, tym razem patrząc mi w oczy.
            - Będzie wam wybaczone – Zaczęłam (ma się te pomysły!) – Jednak proszę o informację.
            - Co tylko rozkażesz, wybrana – Zapewnił Shul (nie pamiętam drugiej części).
            - Na jakiej zasadzie działają te kwiaty? Skoro dzięki nim można się tu dostać z innego świata, jak można wrócić? – Zapytałam elfa.
            - Wybacz, pani, ale nie znamy odpowiedzi. Może Arogh zna. – Odpowiedział Shul.
            - Kto to jest Arogh? – Zapytała Zoe. Elf puścił jej pytanie mimo uszu.
            - Odpowiedz – Powiedziałam.
            - Arogh to smok zamieszkujący góry Xaron. Wie co było, jest, i będzie. – Powiedział Shul.
            - Nie dobrze – Powiedział cicho Alex wskazując na słońce.
            - Jak się nazywa wioska do której nas prowadziłeś? – Szepnęłam.
            - Wasne – Odpowiedział.
            - Prosimy o eskortę do wioski Wasne – Powiedziałam głośno do elfa.
            - Co tylko rozkażesz, wybrana. – Grupa elfów otoczyła nas i ruszyliśmy. Po pół godzinie zapadły egipskie ciemności. Poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Potem za drugą. To chyba Zoe.
            - Popatrz – Usłyszałam głos Aleksa po prawej. Nagle liście drzew rozbłysły blaskiem, zupełnie jak miniaturowe latarnie… Okazało się, że za lewą rękę trzymała mnie Zoe, a za prawą… Alex. Zaczerwieniłam się i wyplątałam rękę z uścisku.
            Te drzewa były niesamowite! Take… piękne! Aż mi dech zaparło. Liście miały kształt grotu strzały, która omal mnie nie zabiła (a może to strzała miała kształt liścia?). Świeciły delikatnym pomarańczowym blaskiem, i rozświetlały leśną ścieżkę. Zobaczyłam, że między gałęziami kryją się ptaki. Wyglądały trochę jak feniksy. A właściwie, dokładnie jak feniksy. Jeden z nich wzleciał w górę, i okazało się, że to naprawdę są feniksy. Jego skrzydła płonęły, a był wielkości orła bielika.  Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Był taki piękny! Wydał skrzek jak ptak z Harrego Pottera, a potem odleciał w noc.
            - Musimy już iść, pani. Feniksy to nie jedyne istoty zamieszkujące Las – Powiedział Shul. W sumie, to on był całkiem przystojny, tylko dla mnie za stary. Wyglądała na 20-25 lat. Miał granatowe włosy za ramiona, fioletowe oczy i uroczy uśmiech. Co chyba oczywiste, bo jest elfem, miał szpiczaste uszy. Pewnie był łamaczem kobiecych serc w swoim plemieniu.
            Pokiwałam głową, i przyspieszyliśmy. Ja oczywiście, łamałam każdą napotkaną gałązkę, szeleściłam liśćmi na ścieżce, a w ogóle. W sumie, to Zoe nie była lepsza. Ona się wywaliła na pierwszym korzeniu. Miałam mały ubaw… no, dobra, może nie mały… Alex chyba też się uśmiechnął pod nosem.
            Nagle coś zaszeleściło w krzakach. Słowo, to nie moja wina! Zrobiłam to nieświadomie! Tak… impulsywnie! Przestraszyłam się, i tak trochę… złapałam Aleksa za rękę. Ale niechcący!
            Elfy otoczyły nas i wyciągnęły łuki i krótkie miecze. Staliśmy tak z dziesięć minut. Kiedy elfy już zaczęły się rozluźniać, z między drzew wyskoczyły dziwne istoty. Miały świńskie ryje (nie przesadzam), małe oczka, sterczące na boki gigantyczne uszy, metr dwadzieścia wzrostu i kępkę siwych włosów na czubku głowy. Aż się niedobrze robiło – i do tego śmierdziały zgniłą rybą. Fu!!!
            - Gorgnoty! – Krzyknął Shul mierząc z łuku do pierwszego. Strzała trafiłą go prosto w oko. Ble… Nasze elfy dzielnie strzelały i walczyły z tymi tam, gonomotami, czy jakoś tak, ale one miały przewagę liczebną. W chwili, kiedy
pierwszy elf zginął, nie zaprzeczam, przeraziłam się. Jeden z gnomotów zamachnął się na mnie mieczem który miał, Zdążyłam się uchylić, jednak ostrze musnęło moje ramię.
            Zignorowałam to, i złapałam pierwszą gałąź która leżała niedaleko mnie i zdzieliłam nią gnomota w głowę. Coś nieprzyjemnie chrupnęło, i to coś padło na ziemie. W sumie to nie było takie trudne… Zamachnęłam się na kolejnego, jednak z nim nie poszło tak łatwo. Uratował mnie jednak Shul, odpychając z linii cięcia i odpierając cios. Alex zabrał miecz martwemu elfowi i przebił gnomota na wylot. Skrzywiłam się z niesmakiem, kiedy z mlaśnięciem wyrwał miecz z ciała kreatury. Bueh… Puszczę pawia.
            Odetchnęłam z ulgą. Było mi gorąco, ale to chyba przez adrenalinę czy coś tam. Elfom udało się wygrać, jednak straciły pięciu braci. Shul był wściekły. Jednak po chwili zdążył się opanować.
            - Czy ktoś został ranny? – Zawołał. Mnie w sumie tylko drasnął, to nic poważnego. Tylko skaleczenie. – Na pewno? Żadnych ran? Wybrana, czy ty i twoi towarzysze – Ostatnie słowo wypowiedział wręcz z pogardą. – Nie zostaliście skaleczeni?
            Nagle poczułam tak okrutny ból, że nie jestem z stanie go opisać. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Ból wręcz rozrywał mnie od środka, sprawiał, że nie mogłam myśleć. Zdołałam tylko jęknąć z złapać się za ramię. Nie miałam siły utrzymać się na nogach, nawet krzyczeć czy płakać z bólu. Miałam wrażenie jakby ktoś wbijał mi w ramię rozgrzane do białości igły. Chciałam tylko krzyczeć DOŚĆ! Jednak nie miałam możliwości wydobyć z siebie głosu. Każdy głos odbijał się w mojej głowie jak grzmot. Dźwięki bolały jak uderzenie młotka. W końcu ból osiągnął krytyczny punkt i z radością straciłam przytomność.
            - Cisza! – Krzyknął ktoś budząc mnie. Jęknęłam cicho, czując tępy ból w lewym ramieniu. Zamrugałam powoli i uchyliłam oczy. Zobaczyłam nad sobą jakąś staruszkę. Uniosłam się na zdrowej ręce i rozejrzałam.  
            Byłam w jakiejś drewnianej chatce. Nad sobą miałam słomiany dach, pod sobą stary materac wypchany słomą, pod sobą spróchniałe drewniane deski. Ściany też były ze spróchniałych desek. Pewnie jestem w jakiejś staroświeckiej jednoizbowej chatce. Prócz posłania na którym leżałam, był tu jeszcze stół z dwoma krzesłami, dziura w rogu o której wolę nie myśleć, wielka miska (chyba to się nazywało balia) oraz jakieś staroświeckie biurko z kałamarzem i piórem. Masakra!
            W rogu pomieszczenia stał Shul. Nigdzie nie było Zoe i Aleksa. Przyjrzałam się staruszce. Była pomarszczona, miała trzy zęby na krzyż, rzadkie białe włosy, i pachniała jakby nigdy nie widziała prysznica. No, i miała szpiczaste uszy, więc to była chyba jakaś rodzina Shula. Uśmiechnęła się do mnie, pokazując, że ma jeszcze mniej zębów niż sądziłam.
            - Obudziła się. Dobrze. Ona pije – Pokazała mi kubek z podejrzanie mętną wodą. Dopiero teraz poczułam, jak bardzo jestem spragniona. Nie zważając na to, że woda miała kiepski smak, wypiłam wszystko.  – Dobrze. Jak czuje?
            - Ramie mnie już prawie nie boli – Uśmiechnęłam się.
            - Ramie nie boli to oczywiste! Sara się zajęła, to nie boli! Ale jak ty się czuje, nie twoje ramie? – Ciekawe czemu ta staruszka tak dziwnie mówi. A co dziwniejsze – dlaczego Shul mówi w moim języku?
            - Czuję się dobrze – Powiedziałam siadając.
            - Szybko siada. Silna dziewczyna. Siła jej potrzebna w przyszłości. – Staruszka pokiwała głową.
            - Niby do czego? – Zdziwiłam się.
            - Dowie się. Przyszłość niedaleka. – Staruszka wstała, poklepała Shula po ramieniu (co dość komicznie wyglądało) i wyszła.
            - Gdzie moi towarzysze? – Chyba ten świat źle na mnie wpływa! Już zaczynam mówić inaczej!
            - Odpoczywają. Wybacz mi, wybrana. Byłaś pod moją opieką, a ja zawiodłem. To przeze mnie zostałaś ranna. Powinienem zostać wygnany z plemienia i do końca mojego marnego żywota płacić cenę w samotności.
            - Spokojnie. Zaprowadź mnie do Zoe i Aleksa, a zapomnimy o tym incydencie. – Skąd ja znam takie słowa?
            - Nie mogę się na to zgodzić. Muszę zapłacić za swoją zbrodnie.
            - Zaprowadź mnie i moich przyjaciół do Wasne. A kiedy będziemy potrzebowali pomocy, zjawisz się. Tak spłacisz swój dług.
            - Co rozkażesz. Zawsze, i wszędzie. – Powiedział i pomógł mi wstać. Odrobinę zakręciło mi się w głowie. Pomasowałam chore ramię. Nagle stwierdziłam, że coś jest nie rak. Zerknęłam na skórę i otworzyłam usta ze zdumienia. Czy… Ja… Mam… Tatuaż?! Blizna była poziomą kreską w pentagramie na moim ramieniu. Wariaci! Kto do cholery tatuuje dzieci?!  - Czy coś się stało?
            - Tego tu nie było – Wskazałam na pentagram.
            - Oczywiście, że było! Od zawsze. To jest znamie wybranej. Wcześniej tylko było niewidoczne dla niemagicznego oka. Teraz jest widoczne dla wszystkich. – Mama mnie zabije. Wypatroszy mnie, i wypali tatuaż. Ja nie chcę umierać! Jeszcze nie miałam nigdy chłopaka!
            - Mhm… - Westchnęłam i powlokłam się za Shulem. W sumie, ten pentagram nie jest taki zły… Zawsze chciałam zrobić sobie tatuaż, choć może nie koniecznie gwiazdkę w kółku. Bardziej wilka wyjącego do księżyca, albo może smoka? Albo jaszczurkę na kostce… Możliwości jest wiele. Ale mogło być gorzej. Dużo gorzej.
            - Ahri! – Podbiegła do mnie Zoe i uściskała. – Wiesz jak się martwiłam?!
            - Wiem, wiem. Boli! – Jęknęłam, kiedy zaczęły mi trzeszczeć żebra od jej uścisku.
            - Sorry. Jak się czujesz? – Zapytała uśmiechając się. – Ej, nie mówiłaś mi, że masz tatuaż!
            - Właśnie się o tym dowiedziałam. – Mruknęłam. - Która godzina?
            - Przeliczając na nasz czas 8 rano. – Westchnął Alex.
            - Ja tyle spałam?! – Zdziwiłam się.
            - Wiesz co się tutaj działo?! W lesie padłaś na ziemie i dostałaś drgawek, zrobiłaś się cała blada. Shul coś ci wsadził w usta, żebyś sobie nie odgryzła języka i pobiegli do swojej wioski. Ledwo za nimi nadążyliśmy, biegli jakby mieli torpedy w tyłkach. Potem cię zamknęli u jakiejś staruchy i kazali czekać. Zdajesz sobie sprawę,  co my przeżywaliśmy?! – Nawrzeszczała na mnie Zoe.
            - My? – Uniosłam brwi i spojrzałam na Aleksa. – Przepraszam, ale to nie moja wina.
            - A kto się do jasnej cholery pchał z gałęzią na uzbrojone gorgnoty?! – Wybuchła Zoe.
            - Przepraszam, że wam przeszkadzam w tej porywającej kłótni, ale jeśli nie chcemy znów wracać po ciemku, to powinniśmy się zbierać. Wy chyba możecie się kłócić do wieczora – Wtrącił się Shul.
            - Wrócimy do tego tematu – Zagroziła Zoe i ruszyła za Shulem do Wasne.